Xxx
Kocham Panią
Jak promień słońca zimą
I chłodny wiatr w upalne dni.
Kocham Panią
Jak kocham powietrze
Gdy brak mi oddechu
I wodę gdy dręczy mnie pragnienie
Kocham Panią
Jak światło w ciemności
I cień w jaskrawym blasku
Kocham Panią
Jak nowonarodzone dziecko
Poczęte za moją sprawą.
Kocham Panią
Jak można kochać
Tylko jedną osobę w życiu.
Niedokończony sen
Jeszcze tylko Twoje usta
Jeszcze raz… i raz…
Jeszcze poczuć Twoje włosy
Trochę wstrzymać czas
Jeszcze słyszeć Twoje myśli
Jeszcze dotknąć słów
Jeszcze widzieć Cię i jeszcze
Rano spotkać znów
Jeszcze kochać Cię nad życie
Jeszcze trochę śnić
Jeszcze marzyć i być pewnym
Że chcę z Tobą być.
Nie napisałem dzisiaj wiersza
Nie napisałem dzisiaj wiersza
Choć tyle tęsknych słów się wzbiło
Choć czas uciekał : druga, pierwsza
I tak bez Ciebie pusto było
Gdy tak siedziałem i myślałem
I wraz z mym życiem szły minuty
Marzyłem tylko, że zaspałem
I koszmar wstrzymał czas zepsuty
Że mnie obudzi pocałunek
I Twój nad sobą cień zobaczę
Myślałem, patrząc w Twój rysunek
Zdziwiony że od chwili płaczę
Nie napisałem dzisiaj wiersza
I wiem że Ty się także smucisz
Godziny idą : druga, pierwsza
Czekają aż do domu wrócisz
Nadzieja
Znowu na skrawku papieru oczy
Czas zatrzymany w format A4
I serce szklanką czegoś tam broczy
I stare słowa, stare litery
Tak jedno, drugie, sto jedenaste
Mijają w chwili wspomnienia echa
A tam, naprzeciw, w lustrze czy w masce
Negatyw jeden zniszczony – krecha
I nie wiem jeszcze czy to jest jawa
Czy też dalszego ciągu wspomnienia
Zdaje się przecież że to zabawa
Nie operacja bez znieczulenia
I nie pamiętam kiedy umarłem
Lecz wiem na pewno że już nie żyję
Z życiem się czyimś na zawsze zwarłem
I tylko przy nim coś w piersi bije
Nie wiem też nawet czy kolec róży
Czy coś innego było przyczyną
Że letarg mój się w minuty dłuży
A ja umieram każdą godziną.
To umieranie tak mnie pochłania
Że zapomniałem już jak się śmieje
I snując dalszy ciąg wspominania
Wszystko co moje to mieć nadzieję.
Wspomnienie
Przyszłaś – odeszłaś. Zostało echo
I marny przedmiot – dowód że byłaś
Chyba płakałaś. Chyba się śmiałaś.
Coś powiedziałaś. Gdzieś popatrzyłaś.
Znów w ciszy nocy stuka mi zegar
Do świtu chyba już jest niewiele
Bo z brzękiem szklannym w skrzypiących wózkach
Już wyszli mleka roznosiciele
A ja tak siedzę wpół zamyślony
I raz już któryś czytam dwa słowa
Nie wiem co znaczą i o czym mówią
I zacznę chyba czytać od nowa
Przyszłaś – odeszłaś. Zostało echo.
I marny wiersz mój. Dowód że byłaś
Chyba płakałaś. Chyba się śmiałaś.
Coś powiedziałaś. Gdzieś popatrzyłaś.
Bo czyją jesteś damą
To nadzieja mi daje żyć
I oddychać i jeść i pić
To nadzieja mnie trzyma tu
I ułożyć się da do snu
W tym czekaniu tak każdy dzień
Wolno, wolno uchodzi w cień
Każda noc jak szalona gna
Bo we śnie jesteś Ty i ja
Nie wiem ile to mija lat
Odkąd wierzyć zacząłem w świat
Odkąd spełnia on moje sny
I przy boku mym leżysz Ty
To nadzieja mi daje żyć
Że powrócisz by ze mną być
Że przyniesiesz w plecaku śmiech
Radość, miłość, słońce i grzech
Kiedyś zagubisz się we mgle
Ty jesteś we mnie – to już nie kochanie
To dużo więcej niż można powiedzieć
To tak, jak gdyby dwa cienie na ścianie
Zlały w jeden i zaczęły wiedzieć
Że jeden drugim jest a drugi pierwszym
W źródle którego nikt nigdy nie wskaże
I już nie trzeba pisać smutnych wierszy
By Ci powiedzieć o czym dzisiaj marzę
Już nie potrzeba mówić Ci co czuję
I przekonywać że ciągle pamiętam
Spędzone razem gdzieś daleko chwile
I także chwilę tą która dotknięta
Potrzeba tylko aby sobie wierzyć
Że z jednej ściany nam nie umkną cienie
Potrzeba ciepła i serca by przeżyć
I nie zamienić się w zimne kamienie
Dzień na który czekam
Pożegnania znów obyły się bez gestu
Słowa były lecz jak zwykle mało słów
Na ulicę przed północą myśli moje znów wychodzą
I jak wtedy idą drogą obok snów
Tylko tyle dziś zostało z zapomnienia
Czarną kredką napis z lustra krzyczy „hej”
A ja siedzę tu od rana i naprzeciw tafla szklana
Może życie tak przesiedzę albo mniej
Blask latarni dawno znikną już z ulicy
Może żegnam, może czekam, słów mi brak
Kiedy wejdziesz zapal światło aby potem było łatwo
I daj dobry na początek jakiś znak
Post scriptum
Wczoraj mnie chciałaś zabić
I skreślić do końca wspomnienia
Trzymałaś nóż który błyszczał
Blaskiem pół-nocy pół-cienia
I w wyciągniętej dłoni
Tak pewnie trzymałaś słowo
A uśmiechałaś się przy tym
Tak jasno, i tak różowo
Nie uwierzyłem, naiwny
Że możesz pchnąć tak głęboko
I jeszcze chciałem Ci mówić
O oczach które obłokom…
I jeszcze chciałem wyjaśnić
Że tylko Ty, i jedyna
Nim zobaczyłem naprzeciw
Że stoi inna dziewczyna
Nim zrozumiałem że słowo
Wbiło się aż po nasadę
Nim zobaczyłem nadzieje
I dłonie które w grób kładę
Ty uderzyłaś raz drugi
I znowu wbiłaś do końca
I w Twoich oczach nie było
Nieba już ani słońca
Coś tam mówiłem bez sensu
Krew słów łykałem ze łzami
A Ty? Ty podpaliłaś
Ten most, co pomiędzy nami
A kiedy widziałaś że konam
Że chyba już nie odżyję
Wtedy z uśmiechem jak dawniej
Podałaś mi pętlę na szyję
Cóż mogę więcej powiedzieć
Gdy już minąłem godzinę
Że kocham tamtą co kiedyś
Nie tą co dzisiaj dziewczynę
Że to już koniec do końca?
Że nigdy Cię nie poznałem?
A może raczej zapytam
Wygrałem czy też przegrałem
Zagubiona we mgle
W obłoku dymu z papierosa
Znów zobaczyłem tamte dni
Były już takie odległe
Były jeszcze takie bliskie
Że nie wiedziałem
Czy to wczoraj
Czy dawno
Nie potrafię sobie wyobrazić
Życia bez niej
I nie mogę sobie przypomnieć
Życia z nią
Wczoraj widziałem ją
Lecz nie wiem jak wygląda
I co u niej
Mówiła że ma dużo czasu
Mówiła że ma dużo szczęścia
Mówiła że ma dużo …
Ale czy coś w ogóle mówiła
Nazywała mnie nie moim imieniem
Patrzyła na mnie nie swoimi oczami
I dotykała mnie czyjąś dłonią
I śmiała się jak zwykle
Jak zwykle gdy byliśmy razem
Choć czy ja wiem
Czy byliśmy razem ?
I była szczęśliwa
Jak róża
W butelce po mleku
Powroty
Nie unoś mnie wietrze
Wiej obok
Jakby na lektyce
Z piasku
Nieś upuszczony
Pot oczu
I nie zasiane
Ziarna nadziei
Moje dni
Poprzestawiaj na mapie czasu
I niech jeszcze nadejdą
Te, które już nie powrócą
A kiedy wstanie świt
Zetrzyj z oczu marzenia
I daj siłę
By iść dalej
Nie unoś mnie wietrze
Z ramion twoich
Spada się za długo
I za daleko
Wiej obok.
Powroty II
Odejdź – jak odchodziłaś już tyle razy
Zapomnij – tak jak zapominałaś kiedyś
Zniknij – niech coś nowego się wydarzy
Nie patrz – w zuchwałych oczach tyle biedy
Rozpierzchłym myślom nic nie znaczą
Drogi, bez których wszystko mija
Zmazane usta, oczy, płacze
Odległa w pieśni myśl niczyja
Tylu jest jeszcze do zabrania
Nie pomazanych piętnem czasu
Tyle okazji do znikania
W kolorach zimy oraz lasu
Los punktualnie nas obudził
Zimowe dłonie nas dotknęły
Nikt się nie kajał i nie łudził
Imiona czyjeś dni przeklęły
Popatrz na dworze tyle jest życia
Słowo, a w słowie nie ma nadziei
To tylko wiersze i tętna bicie
Pustym czerpakiem w dni pokolei
Rzeszów 1980 - 1984